Witajcie, kochani. Nie pisałam jakiś czas, ale byłam zajęta szyciem ubranek dla Caroline Pameli oraz kilku zamówień, pozwalających mi opłacić moje lalkowe raty. Od niedzieli jestem totalnie rozbita zdrowotnie, przez trzy noce spałam w sumie może sześć godzin. Teraz tak samo. To jak chcieć spać i walczyć z własnym organizmem, który ów uczucia snu nawet nie zna. Trochę wampirzo zaleciało, ale to chyba najlepsze określenie. Zwariować można. No i byłam tak nafaszerowana lekami, że przez myśl mi nie przeszło przeoczyć jakiegokolwiek mojego pomysłu
na coś dla lalek. Trzeba zrobić wszystko! Byłam trochę jak
nafetowana, o szóstej rano (
po nieprzespanej nocy) zrobiłam huśtawkę dla moich chłopaków, jako, że znudził mi się a'la pokoik z kanapą. Dla Arthura zrobiłam łóżeczko ze sklejki, uszyłam mu materac i kocyk patchworkowy. Mechate poduszki nadal czekają cierpliwie na realizację.
I teraz sama sobie zadaję pytanie- nie mogę spać przez chorobę czy przez adrenalinę, którą dostarcza mi zakup mojego nowego lalka, w którym zakochałam się przeszło pół roku temu, i którego myślałam, że nigdy nie będę miała? Znam go tylko ze zdjęć, a ciągnie mnie do niego jak nigdy. Może los jednak chciał, aby trafił właśnie do mojego domu? Jeszcze kilka dni...
♥
edit:
Jest poniedziałek, dokładnie 3:30 rano. A ja nie mogę już wysiedzieć, w oczekiwaniu na NIEGO. Przeglądam zdjęcia i przeglądam... I co nie spojrzę, myśli piszczą, a serducho chce już go mieć przy sobie. I ładnie ubrać, i ładnie uczesać, i ładnie ugościć. I w końcu dowiedzieć się, jak ma na imię...